Od dłuższego czasu planowaliśmy dalszy wyjazd - czekaliśmy na dobrą pogodę i odpowiednią ilość czasu. Prognozy pogody oraz grafik wskazywały, że te warunki zostaną spełnione w sobotę :) Mieliśmy jechać z Ewą, w piątek dołączył jeszcze Łukasz co mnie ucieszyło - im nas więcej tym lepiej się kręci :)
W piątek wszystko pięknie wyczyściłem i nasmarowałem, pozostało czekać do soboty :)
Start punktualnie o umówionej godzinie, dojazd po Ewę i ruszamy pod M1 po Łukasza. Razem w grupie przyjemnym tempem (cały czas z górki) do Czarnego Lasu, a potem prawie offroad drogą (jeśli można tak to nazwać) przez Nową Wieś do Ostrów nad Okszą.
Wertepy chyba mocno wytrząsły nowy rower i w Ostrowach prawie bym zgubił koło - poluzował się szybkozamykacz. Cóż - jak to na początku - wszystko trzeba podokręcać...
Nad zalewem w Ostrowach urządziliśmy sobie dłuższą przerwę jako, że Łukasz zgłodniał, poza tym serwowali bardzo dobre zapiekanki z pieca oraz piw....tfu...izotonik ;)
Troszkę fotek oraz wygłupów na placu zabaw i posileni w dobrych nastrojach ruszamy dalej :) Wiejskimi mało uczęszczanymi dróżkami przez Borową i Władysławów docieramy do Zawad, skąd przez Zbory, Szyszków, Rębielice Szlacheckie i Wilkowecko docieramy do Waleńczowa gdzie w końcu napotykamy upragniony sklep :) Wcześniej przez całą drogę od Zawad nie było czynnego żadnego sklepu - mało tego - nie było sklepu w ogóle ;) Łukasz zaczął już nerwowo spoglądać na ilośc kilometrów na liczniku oraz wypytywać o drogę powrotną, ja stwierdziłem jednak, że postaram się troszkę urozmaicić powrót ;) Z Waleńczowa bocznymi drogami docieramy do Kłobucka skąd kierujemy się dalej w kierunku Wręczycy. Droga niestety jest w remoncie (co nie przeszkadzało okolicznym mieszkańcom (eh to SKL) jechać na czerwonym pod prąd - bo po co czekać) więc w pewnym momencie trzeba było poszukać alternatywnej drogi do Grodziska. Wyszło to bardzo fajnei - troszkę klucząc polnymi drogami przeprawiamy się przez rzekę i wyjeżdzamy w Pierzchnie gdzie następuje zmiana trasy i ze względu na Łukasza kierujemy się już prostą drogą do Częstochowy. Tym sposobem pierwsza setka w sezonie stała się faktem, aczkolwiek jest niedosyt ponieważ noga dzisiaj podawała świetnie (zasługa nowego roweru?) i gdyby nie brak czasu to myślę, że realne było by jeśli nie 200 to chociaż 150km. A dzień wcześniej wykręciłem jeszcze 50km w zwykłych spodenkach bez wkładki - więc dystans dobowy wyniósł ponad 150km i zmęczenia nie czuć :)
Dzień piękny więc po pracy wyskoczyliśmy z Ewą na dłuższy wypad. Gnaszyn-Kawodrza-Lisiniec-Grabówka, polną drogą przy lesie z tyłu sanktuarium do szpitala na parkitce i dalej polami do Łódzkiej. Póżniej kierunek Promenada i mała przerwa na izotonik ;) Po nabraniu sił skierowaliśmy małą pętelką przez Wierzchowisko do korzytarza północnego i z tamtąd przez Wyczerpy do Mstowa. Z Mstowa powrót przez Jaskrów i Mirów do Częstochowy. Gdy wracaliśmy było jeszcze prawie 19 stopni - rewelacyjna noc :)
Ostatni piątek miesiąca, a więc standardowo Masa ;) Zwykle sezon "masowy" rozpoczynam miesiąc później, w tym roku udało się już w marcu, z czego oczywiście jestem bardzo zadowolony :) Według oficjalnych informacji w Masie wzięły udział 132 osoby, tak więc całkiem dobry wynik jak na tą porę roku ;) A na koniec jeszcze pojechaliśmy ze znajomym na niezdrowe fryteczki - trzeba będzie w weekend spalić na rowerze :P
Jakimś dziwnym trafem pod koniec października zrobiła się super pogoda więc jak tu nie wykorzystać okazji do wspólnego porowerowania ;)
Najpierw pokręciłem troszkę sam załatwiając różne sprawy, a później z Ewą wybraliśmy się na przejażdzkę przez Konopiska, koło pola golfowego, przez Aleksandrię, następnie źródełko na Cisiu i powrót przez Blachownię. Po drodze oczywiście malutka przerwa na izotonik ;)
Przy okazji przetestowałen nowy telefon i aplikację TrekBuddy - wcześniej zawsze używałem NoniGPSPlot. TB jest ok, jednak chyba zostanę przy NGP które przewinęło się ze mną juz przez 3 urządzenia :)
Patrząc na kilometry wydawało by się, że forma już jest, patrząc na średnią - też. Jednak patrząc na samopoczucie już niekoniecznie ;) Korzystając z wolnego dnia i dobrej pogody wybraliśmy się z Ewą w dłuższą trasę. Najpierw dość standardowo przez Stradom Sabinowską w kierunku Wąsosza i dalej do Rększowic. Niestety cały czas pod wiatr :( W Rększowicach na rondzie zjechaliśmy w kierunku Tarnowskich Gór - Hutki, Kamienica, Lubsza, Piasek, Miasteczko Śląskie, po czym jako miejsce na przerwę udaliśmy się nad jezioro Nakło-Chechło. Troszkę posililiśmy się - jadłem największego hamburgera w życiu :D Był tak wielki, że całego nie zmieściłem, na dodatek trzeba było to przetrawić więc posiedzieliśmy pół godzinki nad wodą :) Po krótkim odpoczynku przez centrum Tarnowskich Gór (coby nie jechać obwodnicą) pojechaliśmy w kierunku Tworoga, gdzie obraliśmy kierunek na Koszęcin. Po drodze w lasku zrobiliśmy kolejny postój i dalej jadąc przez Koszęcin, Boronów, Konopiska dotarliśmy do końca trasy. Wynik w porzadku, ale trzeba troszkę popracować nad mięśniami - widać, że miały długą przerwę...
Rowerem jeżdzę odkąd umiem chodzić albo jeszcze dłużej :) Kiedyś (podstawówka, liceum, studia) jeździłem więcej, teraz niestety sporo mniej (ehh ta praca...) ale jakoś daję radę :)