W końcu dzisiaj po pracy zebrałem się aby wyczyścić rower po deszczowych teraorbitowych bojach. Po czyszczeniu oczywiście przejażdzka testowa po okolicach, żeby zobaczyć czy wszystko gra.
Co stało się już poniekąd tradycją - co roku o tej porze odbywa się kolejna edycja Orbity - co rok dłuższa ;) W tym roku i ja postanowiłem wziąć w niej udział :) Edycja 2011 - Tera Orbita i odcinek 400km :) Patrząc na relacje rowerowych wymiataczy z Częstochowskiego Forum Rowerowego, mój wynik osiągnięty na orbicie wygląda trochę marnie, ale tak naprawdę więcej nie deklarowałem ;) Ogółem wykręciłem 182,2km, z czego większość na orbicie, plus dojazd z domu na dworzec oraz powrót z orbity. Czasowo wyszło mniej więcej tak jak planowałem, więc spełniłem wszystkie swoje zaplanowane założenia. Jeśli nie jest to moja życiówka to przynajmniej baaaaardzo blisko granicy. Ale chyba jednak życiówka - tak mi to mówiły moje cztery litery w niedzielę wieczór ;) Na orbicie wykręciłem ~15% całkowitego dystansu przebytego jak na razie w tym roku :) Generalnie po długiej przerwie od roweru z roku na rok w ekspresowym tempie poprawiam wyniki. Lukas w swojej forumowej relacji trochę zamieszał, ale trochę nas kręciło i wiele się działo, więc można było się zamotac co, kto, kiedy, gdzie ;) Ale od początku: Rowerowanie zacząłem o 8 rano, chociaż już w środku nocy nie mogłem spać ;) Najpierw dojazd rowerem do Częstochowy na dworzec pkp, gdzie spotykam się z Abovo i razem jedziemy do Zawiercia. W Zawierciu kręcimy trochę po mieście i spotykamy się z czekającym na nas Rooneyem. Długo nie posiedzieliśmy, gdyż zaraz nadjechała 3-osobowa grupka harpaganów (Outsider, Rolando i chyba Białko) do której Rooney się dołączył, natomiast my razem z Abovo zaczęliśmy jechać w "kierunku wstecznym orbity" - na spotkanie orbitującym, co miało miejsce w "Karczmie u Stacha". Po chwilowym postoju ruszyliśmy mocną grupą wymienioną przez Lukasa (Lukas, Faki, yoshimura, Mr. Dry, damzac i jeszcze parę osób) - naprawdę niezłym tempem - 30-35 na blacie - zostawiając za sobą trochę osób. Jadąc z tą grupą wymiataczy zanotowałem swój życiowy rekord średniej prędkości na odcinku 100km :D Dodatkową motywacją była perspektywa zbliżającego się obiadu w Brynku ;) Posileni obiadem nadal kontynuujemy jazdę wysokim tempem - a miało być spokojnie ;) Niestety po jakimś czasie wychodzi mój brak doświadczenia na takich długich trasach i gdzieś pomiędzy Lublińcem a Ciasną odłączam się od grupy. No ale obstawiam, że chłopaki cisnęli sporo powyżej 30km/h - ja kręcac ~25km/h w błyskawicznym tempie zostałem w tyle. Ale fakt faktem dość długi odcinek podjazdu w okolicach Lublińca dał mi popalić. Poza tym popełniłem podstawowy błąd - chciałem się równać z szosowcami i resztą wymiataczy chociaż sam zwyke jeżdzę dużo niższym tempem ;) Tak więc swoim spokojnym tempem kontynuowałem jazdę do Krzepic zmotywowany wizją słodkiego bufetu ;) Gdy tam docierałem to Krzara, Lukas i reszta ekipy już się zbierała do dalszej jazdy :) W Krzepicach stwierdziłem, iż mając w perspektywie konieczność udania się w poniedziałek rano do pracy, orbitowanie należy zakończyć, co też uczyniłem, i po małym posiłku razem z Fakim ruszyliśmy w kierunku Częstochowy. W drodze powrotnej pogoda dała popalić - lało jak z wiadra - co jeszcze bardziej motywowało do szybkiego powrotu. Po powrocie wziąłem szybki prysznic, zjadłem kolację i udałem się do Altany wyczekiwać na przyjezdnych oraz spotkać się z resztą orbitujących na zakończenie orbity. Podsumowując - świetnie się z wami kręciło i poznałem grupę wspaniałych ludzi. Dzięki wszystkim za motywację i udział w orbicie, podziękowania dla sponsorów, w szczególności za napoje i słodkości, oraz w oczywiście dla krzary - wiadomo za co :) Do zobaczenia na kolejnych wyjazdach!
Plakat:
Lekko nie było:
Podsumowanie w Altanie:
Standardowo ślad gps i profil prędkości/wysokości:
Rano standardowo do pracy, a wieczorem z koleżanką na Pająk przez Sobuczynę, Nieradę, Rększowice. Tempo emeryckie, ale kilometry wykręcone - i to się liczy :)
Pogoda piękna więc jak tu spędzić dzień? Oczywiście na rowerze :) Dzisiaj dużo się nie będę rozpisywać, jedynie suche fakty, zdjęcia i mapa ;) Niektóre podjazdy pod górę prawie dorobiły się własnych nazw ale dało radę ;) Zjazdy wynagradzały trudy ;) Pod koniec trasy - przed Kusiętami chciałem przejechać dalej ścieżką geologiczną ale po pewnym czasie zrezygnowałem - to nie ma moje semi-slicki. Jak mam 99% ścieżki prowadzić rower przez piachy to pier...e taką robotę ;) No ale w końcu szlak pieszy, więc można się było tego spodziewać...
Rano (nareszcie) korzystając ze zmiany pogody wybrałem się na rowerze do pracy. W ciągu dnia padł pomysł wieczornego wypadu. Namówiłem koleżankę i po powrocie z pracy plany stały się faktem :) Rekreacyjnym tempem, coby koleżanki nie zamęczyć, pojechaliśmy do Olsztyna i z powrotem, po drodze zachaczając jeszcze o cmentarz żydowski.
Rowerem jeżdzę odkąd umiem chodzić albo jeszcze dłużej :) Kiedyś (podstawówka, liceum, studia) jeździłem więcej, teraz niestety sporo mniej (ehh ta praca...) ale jakoś daję radę :)