Można powiedzieć, że czestochowskie (chociaż w sumie to troszkę złe określenie ;) ) Orbity stały się już dla mnie obowiązkowym punktem sezonu i w pewnym sensie zwieńczeniem pewnego okresu przygotowań. Nie inaczej było w tym roku. Na Orbitę czekałem z niecierpliwością dzielnie trenując, tym bardziej, że w tym roku zmieniła się troszkę formuła - zamiast jednej dużej pętli Orbita została podzielona na 5 małych pętli po ~100km. Ucieszyło mnie to niesamowicie, jako, że za takim rozwiązaniem byłem od dawna, trasa również w 99% pokryła się z tym co kiedyś sam objeżdzałem. Nadarzyła się (jak co roku) idealna okazja do pobicia dobowej życiówki, a według moich założeń tegoroczna formuła bardzo temu sprzyjała. Jak wiadomo na takim wyjeździe nie wszystko zależy od własnej formy, na całokształt składa się wiele czynników. I tak np. porównując z ubiegłoroczną Orbitą - rok temu byłem w moim odczuciu w dużo lepszej formie a życiówki nie pobiłem, natomiast w tym roku mogę szczerze powiedzieć, że udało się bez większych problemów - chociaż z przygodami ;)
Ale po kolei...
Formuła 5x100 pozwoliła mi wyeliminować dwie przeszkody które miały wpływ na moje wyniki - zmęczenie po nocnej jeździe/jeździe bez snu kilkanaście(dziesiąt) godzin oraz drugą kwestię związaną z poprzednią - chcąc uniknąć nocnego zmęczenia startowałem też na Orbitach w porannych/południowych godzinach - jednak wtedy niekoniecznie zawsze jest z kim jechać kto spasuje z odpowiednim temtem - tu wychodzi mój problem psychologiczny - powiedzmy 150km samemu zrobię, ale później - zwłaszcza będąc zmęczonym - psychika siada i mimo, że nogi mogą to chęci brak... Poza tym start w połowie Orbity praktycznie niweluje szanse na bicie życiówek - trzeba startowac od początku. Mając możliwość powtarzalnego pitstopu oraz bliskość Częstochowy (promień 10-15km, najbliższy punkt jedyne 5km od domu) zaplanowalem jazdę od samego początku w ilości około dwóch okrążeń, przerwę na kilkugodzinną drzemkę oraz poranny start na finalne okrążenie. Prognozy pogody na dzień Orbity szału nie robiły, na dodatek koło 14 na dworze rozpętał się istny armageddon, jednak odpuścić już nie mogłem, armageddon ustał, ja natomiast wyposażony we wszystkie niezbędne rzeczy oraz pełen pozytywnej energii wyjechałem koło 17:30 na zbiórkę do Altany Żywiec, skąd odbywał się start honorowy. Po drodze wydać było, że wichura narobiła sporych szkód - co chwila na drodze leżały połamane gałęzie a nawet i całe drzewa. "Oj trzeba będzie uważać podczas nocnej przejażdzki..." Po dotarciu do Altany zobaczyłem uśmiechnięte znajome twarze i motywacja wzrosła jeszcze bardziej. Wyruszyliśmy spokojnym tempem do Folwarku Kamyk - głównego punktu Orbity i wielokrotnego pitstopu. Po odchaczeniu się na liście, zapoznaniu z terenem oraz grupowej fotce, ustawiliśmy się o 19 do startu w grupach pięcioosobowych ułożonych od teoretycznie najsłabszych do teoretycznie najmocniejszych - całkiem dobry pomysł.
Ruszyli! :)
Przez pierwsze parę kilometrów od startu miały miejsce przeróżne roszady w grupach, każdy próbował złapać swoje tempo oraz przyłączyć się do odpowiedniego grona. Jechało mi się wybitnie lekko, tempem szybszym niż przewidywałem i w sumie dość szybko złapałem "swoją" grupę. Aczkolwiek przyznam, że po części nie wiedziałem na kogo trafiłem i co mnie czeka ;) Lecieliśmy naprawde przyjemnym tempem (jakim - napiszę później) bez żadnych przerw i przygód dość sprawnie robiąc zmiany. Z pewnym zaskoczeniem patrzyłem na licznik i zegarek ;) Najcięższy odcinek Mstów-Biskupice poszedł dość lekko i dopiero w Poraju zrobiliśmy pierwszy (i jedyny podczas okrążenia) kilkuminutowy postoj czekając na jedną osobę - o ile pamietam chyba awaria łańcucha. Pierwsze okrążenie pokonaliśmy w zawrotnym (jak dla mnie) tempie 3h40min - średnia 27.1km/h :) Aczkolwiek tu niestety wyszedł już mój nadmierny optymizm i w sumie trochę brak doświadczenia. Okazało się, że jechałem w prawie najmocniejszej, w większości szosowej grupie, wyszło na jaw, że troszkę się przeliczyłem co do tempa i niestety okupiłem to (na szczęście względnie drobną) kontuzją mięśniową. W tym momencie zacząłem mieć wątpliwości czy uda się zrobić życiówkę... Czasu jednak było nadal sporo, tak więc bez szaleństwa, przedłużyłem delikatnie postój w Folwarku Kamyk (na szczęscie nie ja jeden) i na kolejne kółko wyruszyliśmy już w troszkę zmodyfikowanym składzie oraz ciut mniejszym tempem. Niestety kontuzja spowodowała, że drugie kółko na całej trasie byłem zmuszony pokonywać w taki sposób, że pedałując około 2/3 do 3/4 mocy wkładałem w lewą nogę odciążając kontuzjowaną prawą którą można powiedzieć tylko delikatnie ciągnąłem - dobrze, że w trakcie sezonu zaopatrzyłem się już w pedały zatrzaskowe bo inaczej było by to nierealne. Nie przeszkodziło to jednak narzucić swojego tempa i przez jakąś połowę okrążenia prowadzić grupę. A jechanie na czele grupy w pewnym momencie stało się najlepszym rozwiązaniem ;) Pomiędzy Mstowem a Srockiem (Siedlec-Gąsczyk) dopadła nas ulewa (a chyba i nawet w pewnym momencie gradobicie). Dobrze, że obraliśmy tą trasę a nie podjazd przez Małusy - udało się znaleźć zadaszoną wiatę przystankową pod którą się schroniliśmy i przeczekaliśmy najgorsze. Pojechaliśmy dalej w kierunku najcięższego fragmentu trasy - tu o dziwo mimo kontuzji na podjazdach w Biskupicach udało mi się delikatnie odjechać grupie co dodało mi troszkę pewności siebie - stwierdziłem, że może nie jest jednak tak źle i jednak uda się zrobić życiówkę oszczędzając prawą nogę. Deszczyk męczył jeszcze gdzieś tak do Poczesnej, może Rększowic, przez co jakoś rewelacyjnie się nie jechało - samemu pewnie bym zrezygnował jako, że była chyba 2-ga czy 3-cia w nocy - ale jednak co jazda w grupie to jazda w grupie. Krótki postój nad wodą w Pająku i jedziemy dalej. W Blachowni, mając równe 200km na liczniku, nadal dający o sobie znać uraz oraz będąc w najbliższym powrotnym punkcie podejmuję decyzję o odłączeniu się od grupy i zjeżdzam 5km do domu na wcześniej zaplanowany nocleg.
Obudziłem się bez pomocy budzika po około czterech czy pięciu godzinach snu naprawdę wypoczęty, pełen energii i co najważniejsze - nic nie bolało.Tak więc w bardzo pozytywnym nastroju zjadłem conieco, uzupełniłem zapas izotonika w bukłaku, przeczyściłem i delikatnie przesmarowałem na szybko rower po czym wyruszyłem w dalszą trasę. Ponowne orbitowanie rozpocząłem cofając się troszkę w porównaniu z punktem z którego zjeżdzałem - do Konopisk. Pierwsze kilometry - pozytywne wrażenie - prawa noga w porządku - nocna przerwa pomogła - można kręcić prawie na 100%. Pogoda niestety mniej przyjemna niż wcześniej - jechałem w długim rękawie, ale mimo to znośnie. Spokojnym tempem dokręciłem do Kamyka. Przez całą dotychczasową trasę niestety nikogo nie spotkałem, dopiero przed samym folwarkiem doganiają mnie Skowronki. Stwierdziłem, że mam dobre chęci do kręcenia i jadę do oporu, więc nie zjeżdzałem na postój do Folwarku - Skowronki mnie wyręczyły i odchaczyły na pitstopie ;) Jechałem dalej bez przygód, nikogo nie spotykając, zrobiłem postój w Kościelcu. Później, już na grillu okazało się, że gdybym zjechał na pitstop do Folwarku to pewnie dalej było by z kim jechać, ale kto to przewidzi... Przyznam szczerze, że jadąc trzeci raz tą samą trasą - tym razem samemu - zaczęło mi się już trochę nudzić ;) Przejechałem Mstów i Gąszczyk, po czym w Srocku zerknąłem na zegarek i stwierdziłem, że obieram trasę w kierunku Altany. Mniej więcej w połowie drogi stwierdziłem (i twierdzę cały czas), że był to ogromny błąd - wyszedł pewnie brak doświadczenia na takiej trasie oraz jazda samemu - mogłem bez problemu kręcić minimum do Olsztyna albo i nawet do Poczesnej. Przez zbyt wczesny zjazd końcówka mojej trasy wygląda jak wygląda - starałem się za wszelką cenę wydłużyć trochę powrót bo sił było jeszcze sporo w zapasie.
Dojechałem do Altany Żywiec zadowolony z pobicia życiówki, ale jednak mimo wszystko z pewnym niedosytem. Mogłem wykręcić więcej. Mam nadzieję, że będzie okazja na kolejnej Orbicie :) Na miejscu czekały już uśmiechnięte (choć zmęczone) znajome twarze, grill oraz piwko :) Dyskutując o naszych przeżyciach i wrażeniach z trasy czekaliśmy na kolejnych orbitowiczów, i tak czas zleciał do późnych godzin wieczorno-nocnych.
Podsumowując - moim zdaniem (niezależnym od wyniku) - zdecydowanie najlepsza Orbita. Rekord uczestników i rewelacyjny pomysł oraz świetna organizacja pitstopu w Folwarku Kamyk. Obsługa spisała się na medal i pilnowała by uczestnikom niczego nie brakowało. Liczę, że w przyszłym roku formuła będzie identyczna, z postojem w tym samym miejscu. Wielkie podziękowania dla wszystkich którzy przyłożyli się choć trochę do organizacji Orbity, a przede wszystkim dla Krzary - głównego pomysłodawcy. No i oczywiście dla osób z którymi miałem okazję jechać w trakcie Orbity. Widzimy się za rok obowiązkowo! :)
... na plus liczy się fakt, że zdążyłem "objechać" najważniejsze podjazdy, zaliczyłem też awarynje wypięcie z pedałów :) ... na minus - "Leśny" zchodzi na psy... Nie wiem czy zmienił się właściciel czy co, któryś raz z kolei nie ma ani frytek które zawsze były ogrome, nie ma burgerów, same "drogie" żarcie w menu (20-30pln), nie ma małego piwa, ogólnie to mało co jest :p ... ani na plus ani na minus - forma. Odczuwam, że jest gorzej niż w ubiegłym roku (ale też mniej jeżdzę), mimo wszystko tragedii nie ma.
Rowerem jeżdzę odkąd umiem chodzić albo jeszcze dłużej :) Kiedyś (podstawówka, liceum, studia) jeździłem więcej, teraz niestety sporo mniej (ehh ta praca...) ale jakoś daję radę :)