Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:9166.17 km (w terenie 291.71 km; 3.18%)
Czas w ruchu:416:07
Średnia prędkość:20.86 km/h
Maksymalna prędkość:442.00 km/h
Suma podjazdów:460 m
Liczba aktywności:156
Średnio na aktywność:58.76 km i 2h 52m
Więcej statystyk

Tour de Pologne

Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
W alejach przed startem spotkaliśmy kilku orbitowiczów, cyknęliśmy trochę fotek i pojechaliśmy w kierunku ronda Mickiewicza czekać na grupę która ruszyła na około.
Po drodze, na Sobieskiego, odruchowo przy prędkości około 30km/h na milimetry uniknąłem zderzenia z drzwiami samochodu którego kierowca najwyraźniej nie spojrzał w lusterko przed wyjściem z samochodu :/ Przyznam się, że trochę mi ciśnienie podskoczyło...
Na rondzie nakręciłem filmik i ruszyliśmy gonić grupę, ale z kim tu się równać - zwłaszcza na crossie ;)
Za to ludzie parę fotek nam po drodze zrobili :D






Mini Orbita 2015

Niedziela, 26 lipca 2015 · Komentarze(2)
Można powiedzieć, że czestochowskie (chociaż w sumie to troszkę złe określenie ;) ) Orbity stały się już dla mnie obowiązkowym punktem sezonu i w pewnym sensie zwieńczeniem pewnego okresu przygotowań. Nie inaczej było w tym roku.
Na Orbitę czekałem z niecierpliwością dzielnie trenując, tym bardziej, że w tym roku zmieniła się troszkę formuła - zamiast jednej dużej pętli Orbita została podzielona na 5 małych pętli po ~100km. Ucieszyło mnie to niesamowicie, jako, że za takim rozwiązaniem byłem od dawna, trasa również w 99% pokryła się z tym co kiedyś sam objeżdzałem. Nadarzyła się (jak co roku) idealna okazja do pobicia dobowej życiówki, a według moich założeń tegoroczna formuła bardzo temu sprzyjała. Jak wiadomo na takim wyjeździe nie wszystko zależy od własnej formy, na całokształt składa się wiele czynników. I tak np. porównując z ubiegłoroczną Orbitą - rok temu byłem w moim odczuciu w dużo lepszej formie a życiówki nie pobiłem, natomiast w tym roku mogę szczerze powiedzieć, że udało się bez większych problemów - chociaż z przygodami ;)

Ale po kolei...

 Formuła 5x100 pozwoliła mi wyeliminować dwie przeszkody które miały wpływ na moje wyniki - zmęczenie po nocnej jeździe/jeździe bez snu kilkanaście(dziesiąt) godzin oraz drugą kwestię związaną z poprzednią - chcąc uniknąć nocnego zmęczenia startowałem też na Orbitach w porannych/południowych godzinach - jednak wtedy niekoniecznie zawsze jest z kim jechać kto spasuje z odpowiednim temtem - tu wychodzi mój problem psychologiczny - powiedzmy 150km samemu zrobię, ale później - zwłaszcza będąc zmęczonym - psychika siada i mimo, że nogi mogą to chęci brak... Poza tym start w połowie Orbity praktycznie niweluje szanse na bicie życiówek - trzeba startowac od początku.
Mając możliwość powtarzalnego pitstopu oraz bliskość Częstochowy (promień 10-15km, najbliższy punkt jedyne 5km od domu) zaplanowalem jazdę od samego początku w ilości około dwóch okrążeń, przerwę na kilkugodzinną drzemkę oraz poranny start na finalne okrążenie.
Prognozy pogody na dzień Orbity szału nie robiły, na dodatek koło 14 na dworze rozpętał się istny armageddon, jednak odpuścić już nie mogłem, armageddon ustał, ja natomiast wyposażony we wszystkie niezbędne rzeczy oraz pełen pozytywnej energii wyjechałem koło 17:30 na zbiórkę do Altany Żywiec, skąd odbywał się start honorowy. Po drodze wydać było, że wichura narobiła sporych szkód - co chwila na drodze leżały połamane gałęzie a nawet i całe drzewa. "Oj trzeba będzie uważać podczas nocnej przejażdzki..."
Po dotarciu do Altany zobaczyłem uśmiechnięte znajome twarze i motywacja wzrosła jeszcze bardziej.
Wyruszyliśmy spokojnym tempem do Folwarku Kamyk - głównego punktu Orbity i wielokrotnego pitstopu. Po odchaczeniu się na liście, zapoznaniu z terenem oraz grupowej fotce, ustawiliśmy się o 19 do startu w grupach pięcioosobowych ułożonych od teoretycznie najsłabszych do teoretycznie najmocniejszych - całkiem dobry pomysł.

Ruszyli! :)

 Przez pierwsze parę kilometrów od startu miały miejsce przeróżne roszady w grupach, każdy próbował złapać swoje tempo oraz przyłączyć się do odpowiedniego grona. Jechało mi się wybitnie lekko, tempem szybszym niż przewidywałem i w sumie dość szybko złapałem "swoją" grupę. Aczkolwiek przyznam, że po części nie wiedziałem na kogo trafiłem i co mnie czeka ;) Lecieliśmy naprawde przyjemnym tempem (jakim - napiszę później) bez żadnych przerw i przygód dość sprawnie robiąc zmiany. Z pewnym zaskoczeniem patrzyłem na licznik i zegarek ;) Najcięższy odcinek Mstów-Biskupice poszedł dość lekko i dopiero w Poraju zrobiliśmy pierwszy (i jedyny podczas okrążenia) kilkuminutowy postoj czekając na jedną osobę - o ile pamietam chyba awaria łańcucha. Pierwsze okrążenie pokonaliśmy w zawrotnym (jak dla mnie) tempie 3h40min - średnia 27.1km/h :)
Aczkolwiek tu niestety wyszedł już mój nadmierny optymizm i w sumie trochę brak doświadczenia. Okazało się, że jechałem w prawie najmocniejszej, w większości szosowej grupie, wyszło na jaw, że troszkę się przeliczyłem co do tempa i niestety okupiłem to (na szczęście względnie drobną) kontuzją mięśniową. W tym momencie zacząłem mieć wątpliwości czy uda się zrobić życiówkę...
Czasu jednak było nadal sporo, tak więc bez szaleństwa, przedłużyłem delikatnie postój w Folwarku Kamyk (na szczęscie nie ja jeden) i na kolejne kółko wyruszyliśmy już w troszkę zmodyfikowanym składzie oraz ciut mniejszym tempem. Niestety kontuzja spowodowała, że drugie kółko na całej trasie byłem zmuszony pokonywać w taki sposób, że pedałując około 2/3 do 3/4 mocy wkładałem w lewą nogę odciążając kontuzjowaną prawą którą można powiedzieć tylko delikatnie ciągnąłem - dobrze, że w trakcie sezonu zaopatrzyłem się już w pedały zatrzaskowe bo inaczej było by to nierealne. Nie przeszkodziło to jednak narzucić swojego tempa i przez jakąś połowę okrążenia prowadzić grupę. A jechanie na czele grupy w pewnym momencie stało się najlepszym rozwiązaniem ;) Pomiędzy Mstowem a Srockiem (Siedlec-Gąsczyk) dopadła nas ulewa (a chyba i nawet w pewnym momencie gradobicie). Dobrze, że obraliśmy tą trasę a nie podjazd przez Małusy - udało się znaleźć zadaszoną wiatę przystankową pod którą się schroniliśmy i przeczekaliśmy najgorsze.
Pojechaliśmy dalej w kierunku najcięższego fragmentu trasy - tu o dziwo mimo kontuzji na podjazdach w Biskupicach udało mi się delikatnie odjechać grupie co dodało mi troszkę pewności siebie - stwierdziłem, że może nie jest jednak tak źle i jednak uda się zrobić życiówkę oszczędzając prawą nogę. Deszczyk męczył jeszcze gdzieś tak do Poczesnej, może Rększowic, przez co jakoś rewelacyjnie się nie jechało - samemu pewnie bym zrezygnował jako, że była chyba 2-ga czy 3-cia w nocy -  ale jednak co jazda w grupie to jazda w grupie. Krótki postój nad wodą w Pająku i jedziemy dalej. W Blachowni, mając równe 200km na liczniku, nadal dający o sobie znać uraz oraz będąc w najbliższym powrotnym punkcie podejmuję decyzję o odłączeniu się od grupy i zjeżdzam 5km do domu na wcześniej zaplanowany nocleg.

 Obudziłem się bez pomocy budzika po około czterech czy pięciu godzinach snu naprawdę wypoczęty, pełen energii i co najważniejsze - nic nie bolało.Tak więc w bardzo pozytywnym nastroju zjadłem conieco, uzupełniłem zapas izotonika w bukłaku, przeczyściłem i delikatnie przesmarowałem na szybko rower po czym wyruszyłem w dalszą trasę.
Ponowne orbitowanie rozpocząłem cofając się troszkę w porównaniu z punktem z którego zjeżdzałem - do Konopisk. Pierwsze kilometry - pozytywne wrażenie - prawa noga w porządku - nocna przerwa pomogła - można kręcić prawie na 100%. Pogoda niestety mniej przyjemna niż wcześniej - jechałem w długim rękawie, ale mimo to znośnie. Spokojnym tempem dokręciłem do Kamyka. Przez całą dotychczasową trasę niestety nikogo nie spotkałem, dopiero przed samym folwarkiem doganiają mnie Skowronki. Stwierdziłem, że mam dobre chęci do kręcenia i jadę do oporu, więc nie zjeżdzałem na postój do Folwarku - Skowronki mnie wyręczyły i odchaczyły na pitstopie ;) Jechałem dalej bez przygód, nikogo nie spotykając, zrobiłem postój w Kościelcu. Później, już na grillu okazało się, że gdybym zjechał na pitstop do Folwarku to pewnie dalej było by z kim jechać, ale kto to przewidzi... Przyznam szczerze, że jadąc trzeci raz tą samą trasą - tym razem samemu - zaczęło mi się już trochę nudzić ;) Przejechałem Mstów i Gąszczyk, po czym w Srocku zerknąłem na zegarek i stwierdziłem, że obieram trasę w kierunku Altany. Mniej więcej w połowie drogi stwierdziłem (i twierdzę cały czas), że był to ogromny błąd - wyszedł pewnie brak doświadczenia na takiej trasie oraz jazda samemu - mogłem bez problemu kręcić minimum do Olsztyna albo i nawet do Poczesnej. Przez zbyt wczesny zjazd końcówka mojej trasy wygląda jak wygląda - starałem się za wszelką cenę wydłużyć trochę powrót bo sił było jeszcze sporo w zapasie.

 Dojechałem do Altany Żywiec zadowolony z pobicia życiówki, ale jednak mimo wszystko z pewnym niedosytem. Mogłem wykręcić więcej. Mam nadzieję, że będzie okazja na kolejnej Orbicie :) Na miejscu czekały już uśmiechnięte (choć zmęczone) znajome twarze, grill oraz piwko :) Dyskutując o naszych przeżyciach i wrażeniach z trasy czekaliśmy na kolejnych orbitowiczów, i tak czas zleciał do późnych godzin wieczorno-nocnych.

 Podsumowując - moim zdaniem (niezależnym od wyniku) - zdecydowanie najlepsza Orbita. Rekord uczestników i rewelacyjny pomysł
oraz świetna organizacja pitstopu w Folwarku Kamyk. Obsługa spisała się na medal i pilnowała by uczestnikom niczego nie brakowało. Liczę, że w przyszłym roku formuła będzie identyczna, z postojem w tym samym miejscu. Wielkie podziękowania dla wszystkich którzy przyłożyli się choć trochę do organizacji Orbity, a przede wszystkim dla Krzary - głównego pomysłodawcy. No i oczywiście dla osób z którymi miałem okazję jechać w trakcie Orbity. Widzimy się za rok obowiązkowo! :)

Link do tematu:
http://rower.czest.pl/viewtopic.php?t=3194


Plakat MiO i mapka


Maszyna przed wyjazdem z domu


Start honorowy spod Altany Żywiec



Wspólne fotki przed startem


Startujemy...


Na pierwszym kółku w Biskupicach


Zakończenie Mini Orbity 2015 w Altanie Żywiec

Autorem zdjęć jest M.Kłosowski.



Wyczerpy/Mirów/Małusy

Wtorek, 30 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Najpierw rano standardowo do pracy, po pracy szybko do domu na obiad i w trasę ;)
Najpierw przez Konwaliową do Piastowskiej i ścieżką wzdłuż Stradomki aż do Galerii.
Przejazd pod trasą i dalej do Tesco i szutrem na Wyczerpy do Brucknera.
Asfaltem do krańców Kontkiewicza i polami do Bataliionów Chłopskich skąd kawałek do Jaskrowa, po czym skręciłem na Mirów.
Przeciąłem główną drogę i udałem się Bursztynową do pętli skąd skręciłem w las którym pojechałem w stronę Sanktuarium Ojca Pio.
Z sanktuarium przez Siedlec, Brzyszów i Małusy Małe do Kusiąt, po czym standardową drogą do domu.
Niedaleko huty dogonili mnie szosowcy i zaprosili na koło z czego chętnie skorzystałem i jechałem tak z nimi kilka minut podkręcając średnią ;)

Lotnisko Rudniki i nie tylko

Piątek, 26 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Rano standardowo do pracy rowerem, a, że dzień wcześniej umówiłem się już na dzisiaj z Ewą, tak więc na gotowo w zestawie rowerowym ;)
Obiad naszykowałem sobie w pracy by już do domu nie wracać i w godzinach popołudniowych ruszyliśmy z Ewą w trasę z centrum.
Ewa chciała objeździć trochę nieznane rowerowo tereny więc przez Tysiąclecie i Północ pojechaliśmy do Wierzchowiska, skąd udaliśmy się na Florków i polną drogą do Lubojenki i dalej do przejazdu pod trasą szybkiego ruchu. Jadąc tymi terenami miałem wrażenie, że czas w tym miejscu zatrzymał się w epoce PGR, widać bardzo dużo ruin zabudowań folwarcznych.
Po przejechaniu pod trasą oraz przekroczeniu torów kolejowych udaliśmy się zamkniętą asfaltową drogą przez las w stronę lotniska Rudniki. Krótki postój na lotnisku gdzie odbywał się chyba jakiś piknik rodzinny, po czym udalismy się do Kościelca i dalej przez Rudniki rowerową kładką nad torami i dalej DK91 przez Rędziny na Wyczerpy.
Wyczerpy obejchaliśmy bocznymi drogami aż do Tesco skąd wzdłuż Warty dojechaliśmy do centrum i zrobiliśmy małą przerwę na zapiekanki i soczek :)
Po przerwie ochota na dalszą jazdę jeszcze była ale już się sciemniało a z oświetleniem było kiepsko, więc wróciliśmy trochę dłuższą droga przez Krakowską, Rejtana i Aleję Pokoju do Jagiellońskiej.

Olsztyn

Wtorek, 16 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Wczoraj wieczorem Edytka wrzuciła na facebooku propozycję,  którą podchwyciłem dzisiaj w pracy ;)
Nie miałem w planach jazdy w terenie, ale do Olsztyna w towarzystwie zawsze miło się kręci :)
Tak więc szybki powrót do domu z pracy, jeszcze szybszy obiad i ekspresem dojazd 10km na zbiórkę do Jagiellończyków.
Zajechałem punktualnie, poczekaliśmy jeszcze na Sylwię, i w piątkę ruszyliśmy przez Aleję Pokoju, koło huty, rowerostradą do Skrajnicy i przez Skrajnicę do Olsztyna. Na rynku postój i zbiórka z większą ekipą która leci w teren, ja natomiast wracam do domu przez Kusięta. Po drodze dołącza się do mnie nieznany rowerzysta z którym jedziemy do huty, dalej natomiast jadę sam standardową trasą al. Pokoju/Jagiellońską/itd...

Ostrowy nad Okszą

Sobota, 16 maja 2015 · Komentarze(0)
Dzień wolny od pracy, pogoda w miarę ładna tak więc szybki wypad rowerowy z Ewą.
Czasu specjalnie dużo nie mam (ok 4h) i z tego powodu wybieramy Ostrowy nad Okszą.
Jedziemy przez lisiniec, łódzką, czarny las, kocin. Wszędzie ładnie równe drogi, ruch samochodowy minimalny.
Nad zalewem w Ostrowach mała przerwa na jedzenie i ruszamy w drogę powrotną.
Od Czarnego Lasu wracam sam - Ewa ze względów kondycyjnych rezygnuje, a mnie mocno goni czas, więc zwiększam tempo do około 25-30km/h i takim tempem wracam do domu, minimalnie spóźniony ale naładowany pozytywną energią po wyjeździe ;)



Po Częstochowie i nie tylko... mała zmiana planów.

Poniedziałek, 27 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Mieliśmy jechac z Ewą do Olsztyna, ale ciemne chmury na horyzoncie spowodowały, że trochę zmieniliśmy trasę.
Koło huty odbiliśmy do Legionów, potem Złota, Srebrna i do Tesco. Od Legionów goniły nas opady ktore objechaliśmy po obrzeżach, natomiast koło Tesco zaczęło grzmieć, więc podjeliśmy decyzję udania się w kierunku centrum wzdłuż Warty. Z centrum przez Monte Cassino do Ewy na stradom gdyż był to jej pierwszy wyjazd w tym sezonie i sił już brakowało. Ewa zakończyła jazdę, ja natomiast pojechałem jeszcze sam do Konopisk.

110. Częstochowska Masa Krytyczna

Piątek, 24 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
... najwolniejsza Masa w historii? ...

Niestety dzisiaj wróciłem do Częstochowy dopiero po 18 (wyjazd służbowy), więc szybki obiad i pędem gonić masę.
Ale w sumie nie musiałem się spieszyć... Gdy dotarłem o 18:45 masa dojechała dopiero do Kościuszki...
Tempo dzisiaj jakieś wybitnie wolne... Sporo ludzi narzekało... Miejscami nawet licznik nie łapał... Dojechałem tak do Monte Cassino po drodze robiąc sobie dodatkowe pętelki i odbiłem do domu...
Jeśli kolejna Masa też będzie miała takie tempo to przyjeżdzam nie na rowerze a na longboardzie ;)
Chociaż 9km w 2h na longboardzie to też spacer...