Cóż, tegoroczna Decathlon Orbita którą miałem wpisaną od dawna w grafiku, niestety przejdzie bez echa w moim dzienniku. Stało się tak z wielu powodów, ale po kolei... Nauczony doświadczeniem sprzed dwóch lat, tym razem zaplanowałem rozpoczęcie orbitowania w ciągu dnia w Zawierciu - nie jestem przyzwyczajony do jazdy bez snu (dawniej start o północy, a w tym roku o 22) i dwa lata temu nieprzespana noc spowodowała o zakończeniu orbitowania. Według grafika pierwsza grupa przez Zawiercie przejeżdzać powinna koło 12 i tak było rozplanowane. Z Częstochowy wyruszyło 35 osób z czego 18 na cały dystans (8 trekking/góral), w Zawierciu rozpocząć miało 9 osób - to wróżyło jazdę do końca całkiem fajną grupą osób akceptowalnym tempem. Niestety grupa Zawierciańska się rozsypała jeszcze przed startem - każdy wystartował o innej godzinie - kompletnie olewając grafik - i gdzie tu idea wspólnego kręcenia? Ja planowałem trzymać się terminu tak więc o 11:20 dotarłem PKP do Zawiercia gdzie czekał na mnie damzac. Wspólnie pojechaliśmy na skwer gdzie relaksował się Mr Dry. Po krótkim postoju i pogawędce ruszyliśmy wspólnie z damzac'iem w trasę - Mr Dry został i oczekiwał pierwszej grupy która była dosłownie kilka kilometrów od nas - liczyliśmy, że i tak nas później dogonią - gdyż jechali na szosach i mieli naprawdę zawrotne tempo. Tak też stało się na około 30-tym kilometrze, i dalej jechaliśmy razem przez około 10km zdecydowanie szybszym tempem. Chłopaki na szosach zdecydowali się na postój, a my pojechaliśmy dalej. Na obiad w Brynku dotarliśmy około 25 minut przed planowanym rozkładem jazdy. W jadłodajni samotnie czekał na nas voit ;) W trakcie obiadu nastąpiło przeglądanie raportów z trasy, telefony i niestety dość niemiłe zaskoczenie. Okazało się, że sporo osób zakończyło orbitę wcześniej (upały? forma?), damzac wraca do Myszkowa, voit do Częstochowy i na dobrą sprawę na trasie są już tylko szosowcy, cyborg adamas jadący własną (dłuższą o 100km) wersję Orbity i krzara gdzieś daleko daleko daleko... Jako, że dla mnie ideą Orbity - poza oczywistą okazją do wykręcenia życiówki, jest przede wszystkim wspólne kręcenie kilometrów, pomaganie, wspieranie i motywowanie się nawzajem, a do jazdy zostali mi tylko szosowcy, z którymi zdecydowanie nie mogę się równać, w tej sytuacji z bólem serca byłem zmuszony podjąć decyzję o powrocie z voit'em do Częstochowy - ale zdecydowanie wolę tą opcję od samotnego kręcenia - w towarzystwie zawsze raźniej. Pojechaliśmy przez Koszęcin i Boronów z małym postojem w Konopiskach nad wodą w Pająku, gdzie była okazja posilić się oraz napić zimnych napojów :) Po dotarciu pod Altanę niepocieszony stwierdziłem, że nabiję jeszcze trochę kilometrów samemu i drogą na około przez Czarny Las pojechałem do Kamyka i dalej do Kłobucka, po cichu licząc, że wyjadę na spotkanie mocnej szosowej grupie. Aczkolwiek była na to jednak zbyt wczesna pora. Krótki postój w Kłobucku i powrót do Częstochowy - wykręcone dodatkowe 40km - parę minut po 21 docieram do Altany Żywiec gdzie zebrała się już spora grupa oczekująca na na wybrańców którzy podjęli się pokonania całej trasy. Docierają niecałe 30 minut po mnie - jak mówiłem tempo mieli zawrotne - gratulacje!
Razem z dojazdem na PKP oraz powrotem do domu Orbitę zamykam wynikiem 169.72km i jestem mocno niepocieszony, gdyż patrząc na
wczorajszą formę i dzisiejsze zmęczenie (a właściwie jego brak) myślę, że dzień
był spokojnie na wykręcenie życiówki w okolicach 300+ ...
Mimo wszystko jakieś pozytywy są - pobite rekordy czasowe na paru dystansach i póki co najdłuższy wypad w sezonie a także niezła średnia.
Prognozy pogody obiecujące, więc dzień wcześniej ustawiliśmy się na facebookowej grupie w kwestii wspólnego wyjazdu.
Prognozy się sprawdziły, koniec pracy, na rowerek, kierunek Plac Biegańskiego - zbiórka :)
Odliczyło się nas 4 osoby tak więc ruszać czas :)
Z Częstochowy ścieżką wzdłuż Warty do terenów huty po czym dalej lasami koło monaru przez Dębowiec do Poraja.
Po drodze dołącza do nas kolega ale długo nie jedzie - problemy z kolanem.
Niedaleko monaru napotykamy w lesie policję - szukają zbiega ;) Jak się później okazało - raczej nie z monaru ;)
W Dębowcu najpierw spory podjazd, który jednak na końcu wynagradza zjazdem - 53.4km/h bez pedałowania :)
Przed samym Porajem napotykamy zbiorowisko ludzi, policję i zablokowaną drogę - autko do kasacji w rowie - i to prawdopodobnie o tego zbiega chodziło...
Objeżdzamy zbiornik w Poraju i na końcu na wale robimy przerwę na uzupełnienie płynów, posiłek oraz sweet focie bez których wyjazd by się nie liczył ;)
*autorem zdjęć jest telefon Sylwii ;) :P
Powrót do Częstochowy tą samą drogą - znów podjazd w Dębowcu - od tej strony cięższy, przy okazji przekonałem się, że muszę wyregulować najniższe przełożenia gdyż łańcuch przeskakuje. Na końcu przed Częstochową mała modyfikacja - powrót trasą, koło Michaliny i dalej wzdłuż bloków do al. Pokoju.
W centrum koło dworca PKP kończymy wyjazd i się rozdzielamy. Zerkam na licznik - niewiele brakuje do setki więc postanawiam sam jeszcze pokręcić i dobić kilometrów. Udaje się to na wielkim luzie - jako, że odliczając powrót do domu brakowało tylko 10km :)
Nie spodziewałem się setki i gps włączyłem dopiero na zbiórce więc ślad niekompletny, ale najważniejsze, że trasa pokonana w doborowym towarzystwie :)
Szacuek dla dziewczyn które zrobiły życiówki :)
Rowerem jeżdzę odkąd umiem chodzić albo jeszcze dłużej :) Kiedyś (podstawówka, liceum, studia) jeździłem więcej, teraz niestety sporo mniej (ehh ta praca...) ale jakoś daję radę :)